List matki

20/05/2025

Co się stało z moim dzieckiem? – słowa, których system nie usłyszy, ale Ty możesz.

Matka patrzy na swoje dziecko i wie, że coś się zmieniło.
Nie potrafi wskazać momentu — może po infekcji, może po szczepieniu, może po tym, jak lekarz powiedział: „To tylko przejściowe.”
Ale coś w spojrzeniu zgasło. Reakcje spowolniały. Cisza zaczęła brzmieć inaczej.
Dziecko nie śpi. Dziecko nie patrzy. Dziecko nie wraca.

Zaczyna się droga przez gabinety. Neurolog, gastrolog, psychiatra.
Każdy daje swoją etykietę, swoje „rozpoznanie”, swój preparat.
Ale nikt nie zadaje pytania, które zżera rodzica od środka:
„Co się tak naprawdę stało z moim dzieckiem?”

Zaczynają się badania. EEG, rezonans, morfologia, testy na alergie.
Zaczynają się podejrzenia: spektrum, zaburzenia SI, depresja dziecięca, SIBO, nietolerancje.
Zaczynają się leki.
Każdy kolejny lekarz odbiera coś jeszcze: nadzieję, spójność, zaufanie do własnego odczucia.
W końcu rodzic zaczyna się wahać.
„Może ja naprawdę przesadzam?”

Ale ciało nie kłamie.
I serce matki też nie.
Bo patrzysz i widzisz:
To nie jest to samo dziecko.
Nie chodzi o etap rozwoju. Nie chodzi o bunt.
Coś się stało.
Coś się wypaliło od środka.

Nie chcesz słuchać kolejnych rad. Chcesz zrozumieć.
Nie pytasz już „jak to się nazywa?”, tylko:
„Dlaczego moje dziecko stało się nagle tak ciche… tak nieczytelne dla świata?”
Co się stało w jego wnetrzu, że świat się oddalił?
Dlaczego nagle nie ma kontaktu? Dlaczego noc to koszmar? Dlaczego dotyk boli, światło razi, słowo nie trafia?

To już nie są pytania o objawy.
To są pytania o istnienie.
I w tych pytaniach zaczynasz słyszeć głos, który nie pochodzi od specjalisty.
To głos intuicji. Głos z wnętrza Ciebie.
„To nie psychika. To nie zmysły. To nie faza. To gdzieś głębiej.”

Zaczynasz czytać. Ale nie blogi parentingowe.
Szukasz głębiej. Szukasz w biochemii. W mitochondriach. W barierze krew–mózg.
W cząstkach, które lekarze nazywają „nieistotnymi”, a które może właśnie… utrzymały świat Twojego dziecka w całości.

I wtedy to czujesz.
To nie zaburzenie. To nie etykieta.
To jakby światło, które było w oczach ale zaczęło przygasać.
Dziecko nie reaguje, bo nie ma sił odpowiedzieć.
Dziecko nie śpi, bo nie umie wyłączyć systemu alarmowego w swoim organizmie.
Dziecko nie patrzy, bo światło boli, a mózg już nie przetwarza jak kiedyś.

I może pierwszy raz czujesz gniew.
Nie na dziecko. Na system.
Bo przez miesiące czujesz się, jakbyś była trudnym przypadkiem, a nie człowiekiem w kryzysie.
Jakbyś była histerykiem, a nie rodzicem, który zobaczył, że dziecko powoli znika.

Ale z tym gniewem przychodzi decyzja:
Nie oddam go więcej.
Nie pozwolę, by ktoś patrzył tylko na wyniki, a nie na człowieka.
Nie zgodzę się na terapię, która tłumi, zamiast przywracać.
Bo widzę, że to nie jest problem wychowawczy, tylko dziecko, którego wnętrze przestało nadążać za światem.

Ale po czasie zaczynasz zauważać… że nie jesteś sama.
Inni też zaczynają mówić.
Inni też czują.
I nagle, jakby w ciszy coś się odezwało:
„Moje dziecko też tak miało.”
„Po infekcji, po szczepieniu, po antybiotykach.”
„Nikt nas nie słuchał.”

A wtedy przestajesz się bać.
Bo cisza pękła.
I teraz już tylko pytanie:
Czy jest nadzieja?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *